Mam tego serdecznie kurwa dość. W nocy nie mogę zasnąć, rano nie mogę wstać. Cierpię na wyuczoną bezradność, mam za słabą głowę i za mało kasy w portfelu (ach te opłaty za studia). Chcę pomagać ludziom, ale nie potrafię dojść do ładu sama ze sobą. Najwięcej łez wylałam z powodu szkoły. Być może za wysoko postawiłam poprzeczkę, ale mimo że obniżyłam ją do minimum to i tak nie potrafię przejść ani pod nią ani nad nią.
A w mojej głowie jeb, jeb, jeb (przepraszam za wyrażenie, aczkolwiek i tak nikt tego nie czyta, hahaha). Smutek życia na raz, poproszę. Wyuczona bezradność czy coś takiego? Takim właśnie jestem człowiekiem - smutnym, martwiącym się, narzekającym, z wianuszkiem przyjaciół wynoszącym 2 ogniwa oraz sukcesami, których wielkość mogę określić na 0. Oglądałam wczoraj "American Beauty" i rzeczywiście był to... dziwny film, ale jeden cytat szczególnie zapadł mi w pamięć. "Jeśli chcesz odnieść sukces, musisz emanować tym sukcesem". Aha, super, wspaniale. Tylko, że to nie jest takie proste, jak się wydaje, Jak mam wstać rano z łózka z uśmiechem na ustach, kiedy wiem, że jeden krok i mogę wlecieć w mataforową przepaść? Tak, jest mi przykro, że nie potrafię zrealizować celu, który bym chciała osiągnąć i to tylko dlatego, że on jest zbyt odległy. Nie tylko w sensie barier psychicznych ale także fizycznych i geograficznych ograniczeń. Ale nie jest mi przykro z jednego powodu. Że chcę więcej. Ernest Hemingway powiedział kiedyś, że "Prawdziwe szlachectwo tkwi w przewyższaniu samego siebie". Niestety, wydaje mi się, że ja tego nie potrafię.
Serduszko pęka mi na milion kawałków </3 Tak długo i zaciekle walczyłam o bilet na Eda, a teraz jestem zmuszona go sprzedać! Rozpacz moja nie zna granic ;( Dziękuję bardzo uczelni za wsparcie i ułatwianie wszystkiego. Oraz mojemu statusowi ekonomicznemu, który też na nic nie pozwala. Inaczej ciepnęłabym wszystkim i jechała tak czy inaczej. Ale cóż, nie jestem blogerką modową, nie zarabiam pieniążków, pomimo codziennych udręk psychicznych.
Wiem, jestem młoda i nie mam żadnego doświadczenia jeśli chodzi o dzieci. Ani warunków do dania życia bezbronnej istocie, bo jak na razie sama jestem nieogarnięta. Poza tym nadmiar rozwojówki skutecznie obrzydza mi te małe istoty. Ale jako, że poziom hormonów skacze mi jak słupki na wieży stereo, nie mogę zaprzeczyć bym ani razu nie myślała o rodzinie. Najpierw wiadomo, musiałabym spełnić kilka kryteriów, ale minie pewnie jeszcze długi okres czasu zanim zasób mojego portfela pozwoli mi na wychowywanie małego bąka w dobrobycie. Jedną rzecz mogę już na pewno stwierdzić teraz. Chciałabym urodzić dziecko za granicą. I nie chodzi tu znowu o moje uprzedzenia względem kraju. Po prostu polski język moim zdaniem nie ma racji bytu. To, że tylko nieliczni go rozumieją jest fajne na chwilę. A ja chciałabym ułatwić życie mojemu dziecku.
Chora. Dosłownie. Do tego przygniata mnie nadmiar wydrukowanej rozwojówki kosztującej mnie całe 30zł, którą i tak trzeba będzie poprawić. Kurde, drapie mnie gardło. Czy mogę wziąć zwolnienie na cały tydzień?
... Czyn jest psychologia rozwojowa! W przeciwieństwie do mnie. Osobiście wolę się zastanawiać czy zmiana pola Brocki może spowodować, że człowiek będzie się komunikował w innym języku? Och, Dominika, Ty wielki niewdzięczniku.
.... I zaczęłam się zastanawiać nad fenomenem vlogerów, którego też nie rozumiem (czy istnieje rzecz, jaką potrafię zrozumieć? raczej nie). Jeden się wybije, a drugi tkwi gdzieś na szarym końcu. To tylko potwierdza, że życie jest grą o sumie zerowej - żeby ktoś wygrał, ktoś inny musi przegrać.
Nie jestem zazdrosna. Po co mi jakieś Złote Globy? Przecież ja mam tyle zabawy, śmiechu i radości chodząc bez makijażu, w rozczochranych włosach starając się pokonać strach przed tym jak pokonam warunek z psychologii poznawczej. Przykro mi, nie jestem alfą i omegą. Bawię się wręcz fantastycznie, gdy nie mogę wstać rano, a łóżko jest jedynym miejscem, gdzie czuję się dobrze. Nie chcę być zazdrosna, a hejt w sumie i tak mi nic nie da, raczej będzie świadczył o moim niskim poziomie IQ. który taki pewnie jest, skoro nie umiem osiągnąć nic w żadnej dziedzinie (ha, zaraz ktoś mądry mi powie, że nie wolno mi tak mówić bla bla bla).
Jedyne co mogę to, być szczerą: tak zazdroszczę im. Tak, chciałabym być na Złotych Globach. Tak, chciałabym założyć sukienkę od Diora czy kogokolwiek. Tak, chciałabym, żeby zajął się mną fryzjer i żebym mogła wyglądać korzystnie na zdjęciach. A wreszcie: tak, chętnie bym się z nimi zamieniła.
Ale cóż, trudno. Wszyscy mają mnie w dupie. Shit happens, what to do:)
Nie chcę mi się patrzeć na to. Ani teraz, ani jutro ani za rok. Wszystko czego potrzebuje mam tam:
To takie wspaniałe, że nawet za X lat nie będzie mnie stać na to. Podobno narzekanie wprowadza nas w negatywny nastrój. Ale sorry, skoro mam jakieś założenie, czegoś chcę, a moje ograniczenia uniemożliwiają mi realizację celu, to jak pozytywne słowa mogą lądować w poście czy liście do przyjaciółki. Powinno mi być przykro, że mówię otwarcie, że chcę czegoś więcej dla siebie? Czy to jest aż tak wielki grzech?
Ja nie mogę jechać do Irlandii, więc ona przyjeżdża do mnie ;) Carrolls to największy sklep z pamiątkami jaki można tam znaleźć, a wyjazdy B do tego kraju zawsze wiążą się z moim nieskończonym lamentem na temat "Jak ja bym chciała pojechać na Wyspy". Moja obsesja Irlandią powoli staje się niebezpieczna dla mojego zdrowia psychicznego. Ale i tak wgapianie się w oryginalną irlandzką flagę jest lepsze niż kolejne czytanie drobnego druczku naszpikowanego terminami psychologicznymi, których po prawdzie i tak nie jestem w stanie spamiętać. Mój plan zakładający 365 notek w ciągu roku na mnie nauczyć systematyczności i samozaparcia.
O i akurat w radiu The Script <3 Tak mi granice panowie, bo jestem na skaju załamania.
Aaaaa, szkoła się zaczęła, a ja znów jestem w lesie ze wszystkim 😭 Zaraz padnę -_- Chcę wrócić do domu do mojego ciepłego łóżka, nucić Dear Future Husband i jeść kanapki.
Jak donosi portal Cambio 27-letnia aktorka Blake Lively (najbardziej znana widzom z roli Sereny van der Woodsen w serialu "Plotkara") oraz jej mąż Ryan Reynolds powitali na świecie swojego pierwszego potomka. Lively urodziła ponoć już w grudniu, a teraz oboje przygotowują się na przyjęcie dziecka w rodzinne progi, którego płeć nie jest jeszcze znana.
Wczoraj, gdy wreszcie wylądowałam w domu po jakże wspaniałych planach dotyczących wycieczki piechotą na Ibizę, pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było włączenie TV i natknęłam się na film "Zatańcz ze mną". Widziałam go już kilka razy, ale nigdy jakoś szczególnie go nie analizowałam. Lekka, przyjemna komedia romantyczna na niedzielny wieczór i tyle. Ale patrząc na rolę Richarda Gere, trochę spochmurniałam.Wcale nie przez grę aktorką, bo uważam go za bardzo dobrego aktora. Raczej przez odgrywaną przez niego postać. Smutny pan prawnik, który nie wie, czego chce od życia, bo przecież teoretycznie ma wszystko: dobrą pracę, kochającą rodzinę, dom i pewnie też całkiem niezłe zarobki. Właśnie wtedy coś mnie tknęło.
Czy moje życie też będzie tak wyglądać? Namęczę się nad tym doktoratem (haha, a nawet jeszcze nie zdałam drugiego roku) i będę smutną mądralińską panią psycholog, która będzie udawała, że pozjadała wszystkie rozumy, bo przeczytała dużo wielkich książek, a tak naprawdę nic rozumie drugiego człowieka? Ach, te pytania retoryczne. Ale powiedzmy sobie szczerze, nawet teraz wydaje mi się, że czegoś mi brakuje, mimo że mam więcej niż inni i powinnam się z tego cieszyć. Problem polega na tym, że mam wrażenie, że kiedyś się obudzę i stwierdzę: "To nie jest to, czego zawsze chciałam". A czego bym chciała?
Ekipa odpowiedzialna za People's Choice Awards nie próżnuje. W Sylwestra przedstawili nam ranking najbardziej oczekiwanych filmów. Jakie pozycje wybrali. Sprawdźcie poniżej.
Entourage, 5 czerwca
Gwiazdor filmowy Vincent Chase (Adrian Grenier) oraz jego chłopcy — Eric (Kevin Connolly), Turtle (Jerry Ferrara) i Johnny (Kevin Dillon) powracają... i ponownie nawiązują współpracę z szefem wytwórni/superagentem Arim Goldem (Jeremy Piven). Niektóre z celów, do których dążyli, uległy zmianie, jednak istniejąca między nimi więź pozostaje nienaruszona, gdy razem lawirują w kapryśnym, a często także okrutnym świecie Hollywood. Jest to kinowa wersja serialu Ekipa, który był nadawany w latach 2004-2011.
Jurrasic World, 12 czerwca
Akcja filmu toczy się 22 lata po wydarzeniach przedstawionym w Paku Jurajskim. Przedstawia on nam nowy gatunek dinozaura, który jak to zwykle bywa wymyka się z pod kontroli. W jeden z głównych ról zobaczmy Chrisa Pratta znanego m. in. z The Lego Movie czy Strażników Galaktyki.
Pan, 17 czerwca
Warner Bros przedstawia nam historię Piotrusia Pana wzbogacając ją o element jego historii opowiadający o narodzinach i o tym, co działo się zanim trafił do Nibylandii. Wśród obsady znajdują się Hugh Jackman, Rooney Mara i Garrett Hedlund
Igrzyska Śmierci: Kosogłos cz. II, 20 listopada Myślę, że tego filmu raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Ani tym bardziej oscarowej aktorki Jennifer Lawrence. Jeżeli ktoś, czytał książki, to już wie, jaki los czeka Katniss. A tym którzy wolą wpatrywać się w szklany ekran, polecam wybrać się do kina
Gwiezdne wojny VII: Przebudzenie mocy, 18 grudnia
Wspomniałam wcześniej, że nie muszę przedstawiać Igrzysk Śmierci? Istnieje coś jeszcze bardziej znanego co towarzyszy nam od 1977 roku, chociaż w 2005 fani Gwiezdnych Wojen smętnie zwiesili głowy, gdy światło dzienne ujrzała ostatnia część serii. Cóż, przynajmniej tak nam się wydawało. Star Wars powraca w nowej odsłonie dając mi tym samym radość z powrotu dziecięcych marzeń, kiedy chciałam być jak królowa Amidala. Kto wie, może znajdzie się dla mnie rola złego Imperatora?
Szybcy i wściekli 7, 3 kwietnia
Ostatni film z tej serii w którym wziął udział Paul Walker. Nie dodam nic więcej, gdyż nie znam tych filmów zbyt dobrze.
Age of Adeline, 24 kwietnia
Blake Lively jako Adeline Bowman - kobieta, która doświadczyła cudu i przestała się starzeć. Osobiście, jestem ciekawa tego filmu, gdyż jest to zdecydowanie mój klimat.
Avengers: Czas Ultrona, 1 maja
Marvel przedstawia nam drugą część historii o superbohaterach. Halk, Hawkeye, Czarna Wdowa, Kapitan Ameryka, Thor i Iron Man powracają by znów rozprawić się ze złem. Oby był Loki, bo pałam do niego platonicznymi uczuciami.
Pitch Perfect, 15 maja
Sequel filmu o tym samym tytule, gdzie głównym askeptem jest śpiewanie. Wśród obsady Anna Kendrick, Rebel Wilson i Anna Camp znana z serialu Czyta Krew.
Tommorowland, 22 maja
Nastolatka dzięki magicznej monecie wyrusza do miejsca, w którym wszystko jest możliwe. Brittany Robertson by zmienić świat łączy siły z Georgem Clooneyem.
Selma, 9 stycznia
Historia Martina Lutera Kinga. Zapewne będzie to jedna z najbardziej poruszających premier tego roku. Jestem ciekawa jaką rolę dostała Oprah Winfrey. Film dostał 4 nominacje do Złotych Globów.
Jupiter Ascenndig, 6 lutego
Mila Kunis i Channing Tatuum wyruszają na bitwę w przestrzeni kosmicznej. To coś w stylu super nowoczesnych Gwiezdnych Wojen. Oczywiście miłość odegra tu pewnie ważną rolę, bo co to za wszechświat bez odrobiny uczuć.
50 Twarzy Greya, 13 lutego
Kobiety na całym świecie skreślają dni do premiery. A raczej większość z nich, bo ja niestety mnie aż tak bardzo książka nie zachwyciła, może jestem za młoda na to. Ale przyznam, że Jamie Dornan może okazać się całkiem dobry w roli Christiana, więc zapewnie wybiorę się, aby go zobaczyć.
Ostatnich pięć lat, 13 lutego
Anna Kendrick po raz kolejny dale nam popis swoich możliwości wokalnych, tym razem w romantyczej opowieści o dwojgu ludzi, którzy się rozeszli. (A może zeszli, któż to wie?) Wyśpiewana miłość - coś cudownego.
Diavergent series: Insurgent, 20 marca
Nie czytałam ani książek ani nie widziałam Niezgodnej. Ale wydaje mi się, że Shailene Woodley jest dość dobrą aktorką i dobrze się sprawdza w tego typu filmach. Film trochę przypomina mi połączenie Igrzysk Śmierci z Intruzem, ale najpierw obejrzę, a później wydam werdykt.
Drogie Słońce, tak rozświetlaj mi dzień, choć w pokoju ciemność! Po wczorajszym pogodowym zamieszaniu (serio, nawet nie umiem określić, co się działo) widzę światło! Ale zamiast ubrać się w normalne ciuchy siedzę dalej w piżamie próbując pojąć sens mojego życia, chociaż Wojciszke łypie na mnie groźnie z podłogi. To jest przerażające. Dojdzie zaraz do tego, że mój tyłek wrośnie w łóżko i trzeba będzie go odcinać operacyjnie. Co robić, jak żyć?
Nie rozumiem fenomenu świętowania ostatniego dnia roku. Ktoś kiedyś ustanowił, że ma się on kończyć akurat 31 grudnia i nic poza tym. Równie dobrze można by to świętować w marcu, a prawda jest taka, że nic by to nie zmieniło. Ludzie z niebywałą ekscytacją patrzą, jak wskazówki zegara przesuwają się ku liczbie na "12" jakby liczyli, że nagle zobaczą spadającą gwiazdę. Ale gdy wreszcie to następuje, jedyne co mogą zrobić to wystrzelić milion fajerwerków, by świat zobaczył jak bardzo się z tego cieszą. Cóż, przeżyli rok, komornik nie zajął ich mieszkania, mają pracę lepszą lub gorszą i co najważniejsze - żyją, więc czego chcieć więcej. Większość z nich tego jakże "magicznego" dnia patrzy w przyszłość z nadzieją, bo gdy wieczorem mogą odciąć się od wszystkiego i udawać, że jest w porządku, to po otwarciu oczu następnego dnia dochodzą do wniosku, że przecież nic się nie zmieniło. Dobrze jest być optymistą, ale wieczne narzekanie jest zdecydowanie łatwiejsze. Zresztą, kto nie narzeka? Życie większość świata jest tak przewidywalne, że nawet nikt chyba nie planuje nic z wyprzedzeniem. Zresztą, jak ktoś chcę to może świętować Sylwestra nawet codziennie, więc szykowanie się na ten jeden dzień, wydawanie forsy na postawienie sceny na rynku polskiego miasta czy nawet Times Square tylko po to by ucieszyć setki ludzi nie ma sensu. Bo sens ma to by żyli oni tym szczęściem na co dzień, co niej jest łatwe, nawet wtedy gdy zmienia się data w kalendarzu.