piątek, 24 marca 2017

Piękna i (czy aby na pewno) Bestia



Dziś ruszam z recenzją filmu ‚Piękna i Bestia’. Długo przyszło mi czekać na premierę, bo prawie dwa lata (materiał został nagrany w 2015r. więc widać wyraźnie, że trochę czasu upłynęło). Na początku chciałam przyjąć bardziej sceptyczne nastawienie, aby za bardzo się nie rozczarować, ale z moimi wnioskami poczekajmy do końca.

Promocja tej produkcji ruszyła pełną parą. Na nową adaptację Kopciuszka (premiera - marzec 2016) również czekałam z niecierpliwością, jednak szumu było tutaj zdecydowanie mniej, mimo że ten film także jest zrobiony ‚na bogato (o tym napiszę w osobnym poście - wiem, bardzo o czasie :))  Na czym więc polega fenomen tegorocznej ‚Pięknej i Bestii?

Wszyscy, którzy znają klasyczną wersję animowaną, którą studio Walt Disney wypuściło w 1991r i byli (a być może ciągle są) nią oczarowani, mogli przyjąć dwie postawy: albo ucieszyli się, że ich ulubiona opowieść odżyje na nowo, albo też narzekali, że nowoczesność zniszczy urok ich ulubionej historii. Wydawać by się mogło, że możliwości współczesnego kina wraz ze swoimi sztuczkami komputerowymi przysłonią to, o co tak naprawdę chodzi. Nic bardziej mylnego. Wszystkie zabiegi wizualne sprawiają, że prawdopodobne będzie to najpięknieszy film roku.



Kolejną rzeczą, która wywołała hype jest bez wątpienia obsada. Emmy Watson raczej nie trzeba nikomu przedstawiać. Już sam fakt, że to właśnie ona wciela się w postać Belli sprawił, że fani będą ciekawi, jak sprawdzi się ona w tej roli. Do tego należy nadmienić, że partnerują jej znakomitości jak np. Kevin Klain, Emma Thompson, Ewan McGregor, Stanley Tucci czy Ian McCallen (pomimo że przez praktycznie ich nie widać, a słychać). Nie od dziś wiadomo, że znane nazwiska przyciągają uwagę. Oczywiście widzowie znów podzielą się na tych, którym postać Emmy będzie odpowiadać jako Piękna (m.in. mnie, pewnie raczej z osobistych pobudek). Natomiast szum wokół postaci Bestii zrobił się już po pierwszych zdjęciach promujących. Najpierw ludzie podobno czepiali się, że Bestia jest zbyt komputerowy i „nie taki jak powinien być”. Z kolei zaraz po premierze znów wysypały się newsy, że sam Bestia jest bardziej ‚hot’ niż sam Dan Stevens, który się w niego wciela. Na początku mi też jakoś zbytnio nie odpowiadał, ale po przemianie w Księcia przekonałam się do jego osoby.

Jak wcześniej wspomniałam, większość obsady nie występuje bezpośrednio w filmie, użyczają oni bowiem głosu służbie zamku zamienionej w przedmioty. Jednak, jak to zwykle bywa w animowanym produkcjach Disneya, głos jest nieodłączną częścią produkcji, ponieważ głos wiąże się ze śpiewaniem, a jak dobrze wiemy, w ‚Pięknej i Bestii’ nie brakuje muzyki. Aktorzy byli osobiście zaangażowani w nowe aranżacje piosenek i wyszło im to moim zdaniem super (pamiętajmy, że nie są to profesjonalni muzycy uczący się śpiewu od dziecka). Oczywiście, nie zabrakło narzekania, że Emma śpiewa słabo oraz że użyto audio-tune. Na jej obronę muszę powiedzieć, że w większości produkcji, o ile nie wszystkich, muzyka jest nagrywana wcześniej i zawsze jest trochę podrasowana. Niemniej jednak głos Emmy jest miły dla ucha i ja już jestem w nim zakochana :)
Szczególne wyrazy uznania ślę w stronę Ewana McGregora, ponieważ Lumier w jego wykonaniu jest po prostu genialny, a sam aktor miał już do czynienia z partiami wokalnymi przy okazji filmu Mulin Rouge. Byłam także miło zaskoczona, gdy dowiedziałam się. że głos Dana Stevensa nie był zbyt zmieniany komputerowo, a bestialski ton pochodził bezpośrednio od niego.




Co dalej z tym soundtrackiem?
Disney uraczył nas dwiema wersjami wydania muzycznego do filmu ‚Piękna i Bestia’. Wersja standardowa zawiera 18 piosenek i w naszych sklepach występuje w wersji polskiej. Wersja deluxe jest dwupłytowa - zawiera zarówno piosenki z filmu (w wersji angielskiej) jak i wersje demo utworów, a także score - muzykę instrumentalną. Jestem posiadaczką tej pierwszej, jakoś bardziej pasują mi te piosenki w oryginale (chyba, że oglądam wersję animowaną z dubbingiem, wtedy nie czepiam się niczego).
Na soundtracku nie mogło zabraknąć Celine Dion. Nie, nie umieścili tam odnowionej wersji ‚Beauty and the Beast’. To znaczy umieścili, ale tym razem jest to wersja wykonywana przez Arianę Grande i Johna Legenda. Nie mam nic do tych artystów, Ariany głos uwielbiam, ale jednak oryginalna piosenka w wykonaniu Celine miała w sobie więcej magii. Ale tutaj nawiążę do mojej wypowiedzi na początku: znane nazwiska napędzają promocję i tak stało się w tym przypadku. Teledysk wyświetlono już 40 mln razy, a temu się nie dziwię, bo to jeden z najpiękniejszych jaki ostatnio widziałam.
Wracając do Celine. Nowa piosenka nagrana specjalnie na potrzeby nowej ‚Pięknej i Bestii’ pt. ‚How does a moment last forever’ zdobyła moje serce od razu i bez wątpienia jest to moja ulubiona pozycja na soundtracku.




No dobrze. Było trochę o efektach, było o aktorach i o muzyce. A co ze scenografią, co z kostiumami? Tak jak mówiłam, film jest piękny. Mrok spowijający zamek Bestii jest kontrastem dla owianego ciepłymi barwami miasteczka. Bohaterowie także wyglądają realistycznie przez co naturalnie pasują do ogólnego wystroju komnat. Kostiumy natomiast były bez zwątpienia oparte na tych znanych z animacji, ale dokonano w nich zmian. Chociażby jedna z sukien Belli - wprowadzono element praktyczny - dziewczyna ma pod nią coś w rodzaju spodni, co umożliwia jej m. in. jazdę konną. Dodatkowo posiada także kieszonkę, w której można schować różne rzeczy. Stroje codzienne Belli są raczej niebieskie, przełamane bielą - czyli podobnie jak w oryginale. W końcu nadchodzi czas na gwóźdź programu - słynną żółtą suknię balową. Tutaj głosy także są podzielone. Jedni uważają, że nowa suknia jest zbyt prosta w porównaniu z tą z wersji animowanej, a inni są wręcz zachwyceni. Jak dla mnie wyszło tak jak wyjść powinno. W bajce jest ona bardzo strojna i bogata. Gdyby jednak odwzorować ją dokładnie tak samo, zniknąłby cały urok tej sceny. Dlaczego? To jest wieczór dla dwojga, więc nie ma potrzeby prześcigać się w tym, która z dam ma lepszą kreację. Poza tym, Bella to skromna dziewczyna, więc wydaje mi się. że ta sukienka bardziej odzwierciedla jej charakter. Dodatkowe podrasowanie tego elementu byłoby przesytem, jeżeli cała scenografia jest dopracowana w najmniejszym szczególe. Bardzo bogata sukienka mogłaby być „za ciężka” do sceny w sali balowej, w której chodzi o lekkość w tańcu i niepewne lecz kiełkujące uczucie. Tutaj wspomnę znów o Kopciuszku - klimat balu był zdecydowanie inny, ale  i tak miałam wrażenie, że jestem tym przygnieciona, czego na szczęście nie miałam przy tej żółtej sukni.

Podsumowując: albo się zakochacie albo będziecie na nie. Będą za tym przemawiać zarówno efekty, które mogą nie przypaść do gustu, albo też gra aktorka czy piosenki. Jeśli jednak mam polecić, to stanowczo wręcz namawiam, żeby wybrać się do kina i dopiero wtedy wyrobić sobie opinię. Bałam się, że przez ten cały szum i chyba z 15 spotów telewizyjnych (które mogą przynajmniej 70% filmu opowiedzieć) będzie to przerost formy nad treścią. Ale nie zawiodłam się. ‚Piękna i Bestia’ to zapewne film dla marzycieli, ale dla mnie jako Dziecka Disneya ma on osobiste, głębokie znaczenie. Warto czasem choć przez chwilę zatrzymać się by dostrzec to, czego nie widzimy w codziennym szarym życiu. Bo mimo że bajka to fikcja, nie oznacza to, że musimy być jak roboty uwięzione w świecie bez uczuć. Warto czasem spojrzeć na coś drugi raz, bo być może piękno jest właśnie głęboko ukryte.

(to się nazywa fanatyzm ;O)