środa, 30 lipca 2014

Lost in 5sos


KABOOM!! 


                                     

 Because sometimes you have to start from nothing to get everything. Halo, good morning, could I get my Sony Music contract? No? Sorry, I had to mistake my life with popstar's life. Dear Ryan Seacrest/ Simon Cowell/ whoever I'm still waiting! Ok, i'm just kidding as always.

Halo, dzień dobry czy ja już mogłabym dostać umowę z Sony Music? Nie? Przepraszam pomyliłam życie z gwiazdą pop. Ryanie Seacrest'ie, Simonie Cowellu, ktokolwiek, ja ciągle czekam! Ok, żartuje jak zwykle.


211 dzień roku, do końca pozostaje 154 dni
211 day of the year, until the end 154

niedziela, 27 lipca 2014

Cytat na dziś dzień

"Pijemy za dużo, palimy za dużo, wydajemy pieniądze zbyt impulsywnie, za mało się śmiejemy, za szybko jeździmy, zbyt mocno się denerwujemy, nie śpimy do późna, wstajemy niewyspani, za mało czytamy, oglądamy za dużo telewizji. 
Pomnożyliśmy nasz dobytek, ale zredukowaliśmy nasze wartości. Mówimy zbyt wiele, kochamy zbyt rzadko, nienawidzimy zbyt często. Nauczyliśmy się jak egzystować, ale nie jak żyć. Dodajemy lata do życia, lecz nie życie do naszych przeżytych lat"
- George Carlin

Te słowa to fundament mojej osoby. Zdecydowanie.
208 dzień roku, do końca pozostaje 157 dni

środa, 23 lipca 2014

"Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”

Te słowa należą do człowieka, który nazywa się Mahatma Gandhi. Wujaszek Google podał mi ten cytat jako motto na dziś, gdy robiłam przegląd dnia dzisiejszego tj. 23 lipca. Co się wydarzyło 23 lipca? A na przykład to, że 23 lipca 1422 Władysław Jagiełło nadał szlachcie przywilej czerwiński. Albo dziś jest Dzień Włóczykija. A dokładnie rok temu zostało wyłączone nadawanie sygnału analogowego w telewizji naziemnej. 25 lat temu na świat przyszedł Daniel Radcliffe, a swoje urodziny obchodzi dziś Jessica Mercedes. Ale nie ważne czy otworzę tumblera czy twittera, uderza mnie jedno: minęły 4 lata od rzekomego powstania One Direction (rzekomego, bo nie wierzę, że Simon ustawił ich na boot campie). Większość ludzi się jara jakby ogłoszono wybory nowego papieża (odpukać, mam nadzieję, że Franciszek jeszcze z nami zostanie). Taki radosny dzień dla directionersów, a ja ciągle nie rozumiem tego fenomenu. Są wytworem dla potrzeb mediów i nastolatek, które są łase na chodzącą perfekcję. Dobra, nie ma w tym nic złego, doskonale rozumiem jak to jest coś lubić.

Ale ja strasznie nie lubię rocznic, urodzin i podobnych okazji. Bo niby z czego się tu cieszyć? Że człowiek zdaje sobie sprawę, że minął kolejny rok i jest się starszym? Że czas nie stoi w miejscu? Nie wiem, czy dobrze mnie wyczuliście, czy w ogóle się nad tym zastanowiliście, ale tak. Jestem cholernie, wręcz kur***ko zazdrosna. Ja mam lat 21, zero doświadczenia zawodowego i nie mogę nawet odciążyć własnej matki.
Żyjemy w czasach gdzie bardzo dobrze można sprzedać swój wygląd. Ale cóż ja bym mogła wam pokazać. Bałagan wysypujący się z szafy? Torebkę za 120zł? (toż to majątek!). Powiedzmy sobie szczerze, że to nawet nikogo nie interesuje. Modelką też bym nie była, bo jestem za mała i za gruba. Poza tym, żeby się coś udało, trzeba to robić systematycznie, a jedyne co mi na razie wychodzi to uzewnętrznianie mojej nienawiści do świata. Ok, wiem, że to dobre nie jest. Ale kiedyś przeczytałam, że niektórzy ludzie są tak puści w środku, że wyżywają się na innych za bycie pełnymi. Czułam się wtedy jakby ktoś prześwietlił mnie na wylot.

Nie jestem jakimś bardzo utalentowanym człowiekiem. Próbowałam rysować, projektować, pisać piosenki, wiersze, nawet książkę zaczęłam, ale nigdy niczego nie mogę dociągnąć do końca. Nagrywałam nawet na YT, ale nie cieszyło się to popularnością, pewnie nie mam daru mówcy. Jedyne chyba co umiem to przypalić bigos, palić fajki i mierzyć wzrokiem ludzi w autobusie. Zaraz ktoś mi napisze (albo nie?) żebym przestała się nas sobą użalać i wzięła się do roboty. Tak? Ja nie tyle się użalam, co stwierdzam fakty.
A fakt jest jeden i niepodważalny. Nie urodziłam się w kraju anglojęzycznym, więc nigdy nie dostanę tego, co chcę. Mówią z naciskiem "nigdy nie mów nigdy", ale chyba nie warto się okłamywać. Jeśli nie mówi się po angielsku to żadne magiczne wrota się nie otworzą. Owszem, ja coś trochę mogę podukać, ale ogólnie mój poziom oceniam jako 1 i aż jestem czasem w szoku, że dogadałam się z kimkolwiek w tym całym Mediolanie. Łatwiej mi po prostu słuchać kogoś, niż mówić. Ha, gdybym  miała angielski w małym palcu to nawet nie musiałabym się uczyć żadnego innego języka (chociaż byłoby to fajne). Gdzie takie 1D nie pojedzie wywiady zawsze są po angielsku, a ze mną wątpię by ktoś chciał gadać po polsku.

I nie chodzi mi o to, żeby ich hejtować. Po prostu jest mi przykro, że niektórzy ludzie już od razu są przekreśleni i nie traktuje się jak części społeczności światowej. To wyniszcza mnie od środka. I choć chciałabym pozbyć się tych natrętnych myśli, nie potrafię. Gdybym mogła to bym odpuściła i zaczęła się cieszyć z tego co mam. Ale nie mogę. Naprawdę za cholerę nie mogę.





204 dzień roku, do końca pozostaje 161 dni

czwartek, 10 lipca 2014

1D było i się skończyło?

Nie, niech was nie zwiedzie tytuł posta. One Direction nie zakończyło swojej działalności. Po prostu ciągle do mnie nie dociera, że już jest po wszystkim. Razem z Księciuniem planowałyśmy to od października zeszłego roku? W sumie to i tak wyszło przypadkiem, bo znalazła się dobra dusza, która mogła załatwić bilety. Od razu mówię: Directionerką bym siebie nie nazwała. Ha, to co tam robiłam? Po prostu ich muzyka jest chwytliwa, dobrze mi się jej słucha, oni sami są śmieszni i chociaż czasem mnie wkurzają, to wyjazdu nie żałuję. Owszem, piosenki te są raczej proste i banalne, nie mają dla mnie żadnej większej wartości (chyba że takie Story of my life), ale trzeba szczerze przyznać, że takie Little White Lies rozpala w środku płomień (kwestia wieku? bo do młodych już na pewno nie należę).
Metro było pełne dziewczynek i może paru starszych osób (nie wspomnę o lotnisku, gdzie to zostałyśmy zlustrowane przed dwie dziewczyny, które w tym roku skończyły podstawówkę - sprawdzone! No hate, naprawdę, po prostu dziwnie się poczułam, a że wyglądały na starsze ode mnie, to myślałam przez chwilę, że cofnęłam się w rozwoju.
Samo wychodzenie na San Siro na górę do była istna mordęga, myślałam, że dusza ze mnie wyleci, wyglądałam jak burak. Śpieszyło nam się na support, a i tak mieli jakieś 1,5h poślizgu, no ale ok, shit happens, bo przecież Luke zgubił spodnie, a ma tylko jedne.
Gdy One Direction już się łaskawie zjawiło na scenie było ciemno, więc zdjęć jako takich nie mam, ewentualnie nagrania (dajcie znać jak coś, to Wam udostępnię). I szczerze? Byłam w szoku, że tak dobrze zaśpiewali, bo naprawdę myślałam, że coś zepsują. Może to też kwestia tego, że to wszystko było nagrywane i to prawie jak egzamin na studiach, musieli go więc dobrze zdać, żeby nie było dramatu, bo Modest by im pensję obciął i nie było by ich stać na nowe Ray Bany hahaha. Niall chyba najwięcej z ich mówił, ale nic nie słyszałyśmy, bo był jeden wielki pisk. Uwiódł mnie jedną rzeczą (wypada to mówić?): ma takie silne ręce, że ja nie mogę, naprawdę tak wymiatał na tej gitarze, że wielki szacun. I ogólnie się wydawał przekochany i miły, nie dziwię się, że laski na niego lecą. Harry jak zwykle miał szmato-ręczniko-pielucho-turban na głowie i robił z siebie frajera, ale nie zapominajmy, że Harry Styles to nie osoba, tylko stan umysłu. Ogólnie każdy coś tam mruknął, ale Zayna nie pamiętam. W sumie śpiewali piosenka za piosenką i nie było czasu na jakieś bardziej szczegółowe interakcje. Tylko podczas You&I przy wersie 'Not even the Gods abobe can seperate the two of us" Louis wcisnął się do kadru obok Harry'ego. Dobra, niby nic takiego, ale ja cieszę się każdą możliwością popatrzenia na nich i moje małe shipperowskie serduszko chciało wyskoczyć z piersi, tak się trzepotało. ♥ Mogli tylko więcej ich pokazywać zamiast tych zygzaków na telebimach, bo tych małych kropek na scenie w ciemnościach to ja nie widziałam z tą swoją ślepotą.
No i Styles jak to Styles robił sobie bekę z ludzi najpierw mówiąc żeby byli cicho, a potem kazał im krzyczeć. Ciekawa jestem, czy jakby kazał się rozebrać, to stadion wypełnił się nagimi dziećmi? Toż to pedofilia!
Co było dziwne, to moje osobiste odczucia. Jarałam się od paru miesięcy, ale na stadionie na koncercie zachowywałam względny spokój. Zupełnie jakbym wyłamywała się z tych ram, jakby coś w głowie mi szeptało "może zwyczajnie jesteś na to za stara?" Hmm, no może. Ale szkoda, że nie jestem jakąś Brytyjką czy coś, bo ogarnijcie: idziesz sobie po Tesco, a tam Horan na warzywnym! Spotkanie czwatego stopnia normalnie.

Ale miałyśmy misję życia. Siedziałyśmy pod hotelem do 1.00 w nocy i nic nam to nie dało, bo zostałyśmy mówiąc brzydko wychujane (przepraszam za wyrażenie, ale inaczej tego powiedzieć to się nie da!). Ludzie planowali tam nawet stać całą noc, aż do niedzieli nikt nie wiedział, gdzie oni byli, a potem kaboom! Okazało się, że byli poza Mediolanem w jakimś Como (homo!) bo pewnie chcieli mieć spokój jak kręcili skoki Stylesa z balkonu do jeziora (boshe, to jest takie hipsta fajne, że aż nie mogę : o czujecie sarkazm?) bo akurat to jest takie ważne do kręcenia! Modestowi się filmów za chciało, ot co! Aaa i sobie poszedł na tą pieprzoną kawę w niedzielę, ha! Dowiedziałyśmy się tego jak wróciłyśmy z niedzielnego koncertu, bo byłyśmy oczywiście na gapę, ale tylko na 5sos, bo miałyśmy iść na przyjęcie, którego nie było, bo niby zaraz po występie mieli się wynieść na lotnisko, ale ktokolwiek widział, ktokolwiek wie! Nikt! Brak paty zapoczątkował depresję nad piwem 8.4% i zamulanie przez pół poniedziałku na via Legnone, podczas gdy się okazało że Harry zadowolony z życia dalej był w Como homo. Agresja została w nocy przelana na kartki papieru, które miałyśmy sprzedawać na Duomo, ale nie wyszło. Mission failed i to nas trochę podłamało, ale to dopiero początek. My nie zamierzamy się poddać tak łatwo.
Z jednego się cieszę - że mega zakochałam się w 5 Seconds of Summer i szczerze to chyba ich występ podobał mi się najbardziej. I nawet fakt, że nam zamknęli metro nie wytrącił mnie aż tak bardzo z równowagi.

Informacje ogólne: pogoda: dziwna. Niby ciepło, ale chmury, słońce uraczyło nas obecnością dopiero w poniedziałek. Komunikacja beznadziejna, zero info, ale dobrze, że Księciunio się na tym zna, bo ja bym pewnie usiadła na krawężniku i zaczęła płakać. Bramki z metra odmówiły wpuszczenia mnie gdziekolwiek, bo biletto trappo lungo! (bilet był za długi, w sensie kartonik, dacie wiarę), ukradli aparat co jest z tego wszystkiego najgorsze, a nasze ciałka pokrywają do tej pory (przynajmniej moje) liczne siniaki wzięte nie wiadomo skąd! Prawie jak na wojnie, chociaż mogę śmiało powiedzieć, że tak się właśnie czułam. Ok, przegrałyśmy bitwę, ale nie cały arsenał bitewny. Kto wie co się jeszcze kiedyś zdarzy.

Mediolan widziałam, nie polecam. Jest brudny w sumie i tylko wybrane ulice można zaliczyć do ładnych (no np tam gdzie było centrum handlowe ze sklepem Louis Vuitton na który mnie nie stać i stać nie będzie, smuteczek). A jesteście ciekawi jak wyglądało San Siro?

                                     

Pozdrawiam serdecznie One Direction i Pana Boba. I SoSów którzy cholera wie kiedy podpisali kontrakt z Modest! Panowie, bardzo ryzykownie.